budzącej grozę historii czI i II...

 

 

czI

 

      To jest historia o Calineczce, dziewczynce o calowym wzroście (kto nie potrafi sobie wyobrazić, niech weźmie za wzór „pocket rocket-kieszonkową rakietę” - czyli Dominikę Cibulkovą, słowacką tenisistkę niewielkiego wzrostu ale za to wielkiej urody i równie wielkiej waleczności).

Calineczka mogłaby się też, jak się później  przekonacie, nazywać Ca-Li, lub Ca-Li-Necz - ale mniejsza z tym – historia toczy się tak:

 

Zmęczona i szukająca jakiegoś schronienia znalazła Calineczka przytulny wyściełany bordowym mięciutkim welurem (może pluszem...) a do tego dziwnie i pięknie pachnący apartamencik – czy może buduar. Zwinęła się w kłębek w kąciku i zasnęła. Obudził ją hałas i zaraz potem zwalił się na nią niebotycznych rozmiarów kloc drewna. To skrzypek, podchmielony, jak to muzycy, wrócił nad ranem, niedbale cisnął instrument do buduaru Calineczki - futerału i poszedł spać.

 

Calineczka zacisnęła zęby i podjęła nierówną walkę z opornym, do tego jak na nią przerośniętym ciężarem...

 

filmik z tego budzącego grozę zdarzenia wraz z prezentacją głównych bohaterów obejrzycie Państwo pod tym linkiem, a zapewniam, że warto:

 

https://www.youtube.com/watch?v=B6njln3qV60

 

 

 

 

czII

wygląda na to, że jakoś bardzo spodobało się Calineczce zmaganie z olbrzymem (to się zdarza...Calineczkom) – dość, że ledwo ochłonęła, złapała oddech – i znów ochoczo stanęła w szranki

 

Oto efekt:

https://www.youtube.com/watch?v=Dhvi01BMDyk

 

 

To jest historia o Calineczce – a tak naprawdę o muzyce jakiej (tak przypuszczam) nie znacie i jakiej istnienia nawet nie przeczuwaliście. A jednocześnie muzyce pełnej melodyki, harmonii, wirtuozerii w najlepszym znaczeniu - a , co ważne, nie skażonej ani techniką przetwarzania czy wzmacniania dźwięku, ani, co byłoby jeszcze gorsze, toksycznym nalotem koncepcji tzw muzyki współczesnej.

To jest też prezentacja instrumentu, który w naszym kulturalnie dość niewyszukanie bogatym kraju, kojarzy się z kapelami ludowymi czy ulicznymi, kabaretami niewysokich lotów, źródłem hałasu o niskich częstotliwościach, w najlepszym przypadku z jazzem – tymczasem w cywilizowanym świecie jest pełnoprawnym instrumentem solowym bynajmniej nie nie zniechęcającym do popisów wirtuozerskich.

Mało kto pamięta Helmuta Nadolskiego, podążającego własną, więc jedyną w swoim rodzaju drogą badania i poszerzania możliwości tego instrumentu. Gdzieś daleko w świecie istniał Scott LaFaro...

 

W tym miejscu warto wspomnieć nieżyjącego już profesora Witolda Piskorskiego, znakomitego muzyka, ale nade wszystko wybitnego, o budzącej szacunek wiedzy – ale i wyrozumiałości, wrocławskiego pedagoga – muzycznego patrona wielu wybitnych kontrabasistów.

 

Panie Witoldzie – Chapeau bas!